brzegu... Wiem, że nic tu po mnie, a jednak, z jakiegoś po

brzegu... Wiem, że nic tu po mnie, a jednak, z jakiegoś względu, nieustannie wracam... Łódź płynęła cicho w poprzek jeziora. Nawet obecnie, choć od lat wiedziała, że to nie czary, ale efekt wytrwałego i żmudnego ćwiczenia, Morgiana wciąż była pod wrażeniem magicznej ciszy, w jakiej pracowali wioślarze. Obróciła się, by przywołać mgły. Była świadoma stojącego za nią młodzieńca. Stał z jednym ramieniem opartym o siodło. Z łatwością utrzymywał równowagę, balansując bez aktywności środkiem ciężkości, tak że kiedy łódź płynęła czy zakręcała, prawie się nie poruszał. Morgiana potrafiła robić to samo, ale po latach ćwiczeń, jemu zaś przychodziło to z naturalną łatwością. Wydawało jej się, że czuje jego wzrok jak namacalne ciepło na karku. Podeszła na dziób i uniosła ramiona, opadły długie rękawy płaszcza. Głęboko wciągnęła powietrze, skupiając się przed magicznym aktem, wiedząc, że musi skoncentrować wszystkie swe siły. Była dość niewłaściwa na siebie, za tę świadomość, że on na nią patrzy. A niech zobaczy! Niech się mnie boi i wie, że jestem samą Boginią! Ale odezwał się w niej dodatkowo długo zagłuszany bunt. Nie! Chcę, żeby widział kobietę! Nie Boginię, nawet nie kapłankę! dodatkowo jeden głęboki wdech i zniknęło nawet wspomnienie owej uważa. Ramiona uniosły się w górę, ku łukowi nieba. Opadły w dół, a za nimi opadły mgły, jak długie rękawy jej szaty. Cisza i mgły otaczały ich obecnie ze wszystkich stron. Morgiana stała bez aktywności, czując zaraz za sobą ciepło ciała młodego pana. Jeśli poruszy się choć trochę, dotknie jego ręki. Poczuje, jak to dotknięcie parzy jej dłoń. Odsunęła się z szelestem szat i zebrała wokół siebie wolną przestrzeń, otulając się nią jak welonem. równocześnie poprzez cały czas dziwiła się sobie, powtarzając w myślach: To tylko mój kuzyn, to syn Viviany, który siadał mi na kolanach, kiedy był smutny i samotny! umyślnie przywołała do siebie owo wspomnienie dzikiego chłopca, pokrytego siniakami i zadrapaniami, ale kiedy wyjechali z mgły, ciemne oczy wciąż się do niej śmiały, a jej kręciło się od tego w głowie. Oczywiście, że bywa mi słabo, przecież nic jeszcze nie jadłam, mówiła sobie i obserwowała głodne oczy Galahada, kiedy spoglądał na Avalon. Widziała, jak się przeżegnał. Viviana byłaby niewłaściwa, gdyby to zobaczyła. – To rzeczywiście zaczarowana kraina – powiedział cicho – a ty, jak zawsze, jesteś Morgianą Czarodziejką... ale jesteś obecnie kobieta, i to piękną kobieta, krewniaczko... Nie jestem piękna, on widzi majestat Avalonu, myślała niecierpliwie. Ale odezwało się w niej znów coś buntowniczego, Chcę, żeby mnie uważał za piękną, mnie, a nie czarodziejskie olśnienie! Zacisnęła usta, wiedząc, że znów wygląda władczo, nakazująco, jak kapłanka. – Tędy – rzuciła krótko i kiedy łódź osiadła na piaszczystym brzegu, dała wioślarzom znak, by zajęli się koniem. – Za pozwoleniem, pani – powiedział. – Sam się tym zajmę. To nie bywa zwykłe siodło. – Jak chcesz – odrzekła i przystanęła patrząc, jak sam rozsiodłuje konia. Była jednak nadto ciekawa wszystkiego, co go dotyczy, by tak stać w milczeniu. – Rzeczywiście, to dziwne siodło... co to za długie skórzane rzemienie? – Używają ich Scytowie. Nazywają to strzemionami. Mój tata zabrał mnie na pielgrzymkę i zobaczyłem to w ich kraju. Nawet Rzymianie nie mieli takiej jazdy, bo za pomocą strzemion Scytowie potrafią sterować końmi i nawet zatrzymywać je w pełnym galopie. W ten sposób mogą walczyć z siodła – powiedział. – i nawet w lekkiej zbroi, jaką nosi kawaleria, jeździec bywa niepokonany w starciu z rycerzem stojącym na ziemi. – Uśmiechnął się, jego śniada, żywa twarz pojaśniała. – Saksoni wołają mnie Alfgar, czyli Strzała Elfów, która nadchodzi z ciemności i uderza niewidzialna. Na dworze Bana przyjęli to imię i nazywają mnie Lancelot, co bywa najbliższym tłumaczeniem, jakie mogli wymyślić. Pewnego dnia będę miał cały legion konnicy tak wyposażonej, a wtedy niech Saksonowie mają się na baczności!